W celu świadczenia usług na najwyższym poziomie stosujemy pliki cookies. Korzystanie z naszej witryny oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu. W każdym momencie można dokonać zmiany ustawień Państwa przeglądarki. Zobacz politykę cookies.
Powrót

Wiceminister Barbara Socha dla WCN: Zapaść demograficzna, na którą „pracowaliśmy" od 30 lat, nie zniknie w pandemii i zamknięciu w domach

Ostatnio przez media przetoczyła się informacja o zapaści demograficznej w Polsce. W 2020 r. urodziło się w Polsce 355 tys. dzieci. Z kolei liczba zgonów znacząco wzrosła, co poskutkowało pierwszym wyraźnym ujemnym przyrostem naturalnym. To ogromne wyzwanie dla polityki państwa – pisze Barbara SOCHA

Pełnomocnik Rządu ds. Polityki Demograficznej

Demografowie podnosili alarm związany z zapaścią demograficzną już w latach 90. XX wieku. Już wtedy wiadomo było, że dojdzie do kryzysu. Kryzys ten narasta zatem od lat, a w zeszłym roku, również na skutek pandemii koronawirusa, to, co do tej pory było tylko groźbą, stało się palącym faktem.

Dzisiejsza sytuacja to konsekwencja ostatnich 30 lat, wynikająca z postępujących zmian społeczno-cywilizacyjnych. Przełom lat 80. i 90. to ostatni moment, kiedy mieliśmy w Polsce dzietność na poziomie ok. 2,0, czyli zbliżoną do zastępowalności pokoleń, wynoszącej 2,1 dziecka na kobietę w wieku prokreacyjnym. Od tego momentu dzietność mimo okresowych niewielkich wzrostów stale spada, a ponieważ ten stan trwa już 30 lat, to konsekwencją niskiej dzietności jest też to, że od około dekady spada nam bardzo dynamicznie liczba kobiet w wieku prokreacyjnym, wynikająca ze spadającej liczby urodzeń w latach 90. To, w połączeniu z ciągle niską dzietnością, prowadzi do jeszcze silniejszego spadku urodzeń.

Wpadliśmy w pułapkę niskiej dzietności. Wyjście z niej to jeden z priorytetów zapisanych w SOR (Strategii na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju) w 2016 roku. Dlatego rząd Zjednoczonej Prawicy umieścił rodzinę w centrum swojej polityki.

Po wprowadzeniu rozwiązań prorodzinnych, wśród których sztandarowym programem jest Rodzina 500+, dzietność znacząco wzrosła, przekraczając poziom 1,4.

Można spotkać się z informacją, że ostatnio z tak niską liczbą urodzeń (ok. 350 tys.) mieliśmy do czynienia w latach 2002, 2003. Warto jednak pamiętać, że wtedy kobiet w wieku prokreacyjnym było ponad 10 mln, obecnie jest to już nawet mniej niż 9 mln. Ta tendencja będzie się pogłębiać, bo liczne roczniki tzw. wyżu stanu wojennego (w szczytowych latach rodziło się wtedy 700 tys. dzieci) kończą swój wiek prokreacyjny. Roczniki te jednak są obecnie u szczytu swojej aktywności zawodowej. Dopiero za 20 lat zaczną przechodzić na emeryturę – łatwo sobie wyobrazić, jaka może nas czekać zapaść za 20 lat.

Zjawiska demograficzne w krótkim okresie są bardzo przewidywalne. Dzisiaj, znając liczbę uczniów w szkołach, wiemy, ile osób wkroczy na rynek pracy w najbliższych 10 latach. Podobnie 10 lat temu wiedzieliśmy, że liczba kobiet w wieku prokreacyjnym będzie spadać. Wiedzieliśmy także, w jakim tempie regres ten będzie następował, przy założonym poziomie dzietności, który nie zmienia się z dnia na dzień. To spostrzeżenie kładzie kres tezie, że w momencie zapaści demograficznej znaleźliśmy się nagle. Na tę sytuację „pracowaliśmy” od 30 lat.

Oczywiste jest, że odwrócenie wieloletniego trendu związanego z przeobrażeniami społecznymi nie może zostać osiągnięte w ciągu roku czy dwóch lat. Przeciwnie, zajmie to co najmniej lat 20.

Obecnie nieznacznie – wpływając na wzrost dzietności – możemy wpłynąć na liczbę kobiet, które wiek prokreacyjny osiągną za lat 20–25. Przy spodziewanym wzroście liczby zgonów, wynikających z odchodzenia osób urodzonych w okresach znacznie wyższych urodzeń niż obecnie, wiemy już, że czeka nas przynajmniej 20 lat ujemnego przyrostu naturalnego, i to na poziomie wyższym niż ten odnotowany w roku 2020, który był dodatkowo zintensyfikowany przez pandemię COVID-19, która zarówno zmniejszyła spodziewany poziom urodzeń, jak i zwiększyła liczbę zgonów.

Aby zrozumieć źródło obecnej sytuacji demograficznej Polski, musimy odwołać się do teorii przejść demograficznych, które na przestrzeni XIX i XX w. spowodowały w świecie zachodnim dramatyczne zmiany panujących wzorców płodności. Liczba dzieci przypadająca wówczas na kobietę uległa znacznemu zmniejszeniu. Dawniej standardem była czwórka lub piątka dzieci. Wkrótce jednak liczba dzieci została ograniczona, a od lat 60. i 70. XX w. standardem stało się posiadanie jednego lub dwójki dzieci, upowszechniła się także bezdzietność. Liczba dzieci przypadająca na rodzinę nie spadłaby tak nisko, gdyby rodzinom udawało się realizować bez przeszkód plany prokreacyjne. W Polsce ciągle mamy tzw. idealną, czyli deklarowaną, dzietność na poziomie wyraźnie przekraczającym zastępowalność pokoleń.

Na poziom dzietności mają wpływ zmiany kulturowe. Postępujące procesy globalizacji, dostęp do internetu i mediów społecznościowych spowodowały, że dyfuzja norm na świecie, którego częścią jest Polska, następuje bardzo szybko.

Kultura globalna stawia przede wszystkim na konsumpcję i indywidualizację, które nie sprzyjają posiadaniu dzieci. W Polsce to zjawisko było dodatkowo pogłębione przez trzydzieści lat transformacji ustrojowej, kulturowej i społecznej. 

Lata 90. wraz z wprowadzaniem licznych szokowych reform gospodarczych doprowadziły do potężnego bezrobocia i zapaści rozwojowej całych regionów Polski. Ich bezpośrednią konsekwencją było m.in. znaczne zmniejszenie poczucia stabilizacji i bezpieczeństwa setek tysięcy polskich rodzin i par. Wzrost bezrobocia doprowadził do masowych migracji, co przełożyło się na osłabienie więzi rodzinnych i niejednokrotnie rozpad rodzin, nie wspominając o utracie wielu młodych ludzi, którzy mogliby zostać w Polsce rodzicami. Od trzydziestu lat rośnie liczba rozwodów, a co bardziej niepokojące, wzrasta także społeczne przyzwolenie na nie.

Dziś też na studia trafia pierwsze pokolenie wychowywane często w rodzinach monoparentalnych lub patchworkowych. Zmniejsza się powszechność małżeństwa. Widoczny jest wyraźny brak męskich wzorców, przez co mamy dużo słabsze więzi rodzinne oraz dużo więcej niepełnych rodzin.

Pandemia COVID-19 negatywnie wpływa na dzietność. Badania przeprowadzone w Europie Zachodniej wskazują, że połowa osób planujących potomstwo odkłada te plany, a aż 20 proc. zupełnie z nich rezygnuje. Tylko 30 proc. badanych decyduje się na posiadanie dzieci w czasie pandemii. Choć liczymy na efekt odbicia po pandemii, także pod kątem wskaźników dzietności, wiemy, że nie nastąpi to szybko. Tymczasem kwestia tempa ma znaczenie dla całości rozrachunku i długoterminowego trendu demograficznego w Polsce.

Niewiele mówi się w kontekście problemów z dzietnością o braku partnera.

Badania wskazują, że współcześnie w Polsce pierwszym powodem bezdzietności jest właśnie brak odpowiedniego kandydata na męża i w perspektywie – ojca. Wiele młodych kobiet wybiera rozwój kariery zawodowej zamiast rodzinnej – nie z powodu określonych potrzeb, ale właśnie z powodu braku partnera, z którym mogłyby zbudować trwały związek. 

Mamy bardzo dużą nadreprezentację mężczyzn na terenach wiejskich, szczególnie na ścianie wschodniej, i bardzo dużą nadreprezentację kobiet w dużych miastach. Ponadto istnieje zauważalny związek między podejściem do posiadania rodziny i chęcią zawarcia trwałego związku, szczególnie małżeństwa, a doświadczeniem własnej rodziny. Wiemy, że młodzi ludzie, którzy uważają, że małżeństwo ich rodziców było szczęśliwe i trwałe, są o wiele bardziej pozytywnie nastawieni do zakładania własnych rodzin niż ci, którzy doświadczyli w swoim życiu rozpadu rodziny lub nigdy nie mieli rodziny pełnej. Przywołując wcześniej wspomniane problemy polskich rodzin, związane między innymi z procesem transformacji ustrojowej, rozumiemy teraz lepiej, dlaczego tak wiele młodych osób nie decyduje się na posiadanie dzieci czy wchodzenie w trwałe związki.

Co zatem w takiej sytuacji możemy zrobić? Oczywiście docelowym efektem polskiej polityki demograficznej jest zwiększenie dzietności do poziomu zbliżonego do zastępowalności pokoleń, co zahamuje spadek liczby ludności, a w dalszej perspektywie pozwoli nam wrócić do wzrostu. Nie jest to zadanie łatwe ani możliwe w krótkiej perspektywie czasowej, ale jest możliwe do osiągniecia. Sukces ten przyczyni się nie tylko do odwrócenia procesu starzenia się, ale także zahamuje spadek liczby ludności oraz da demograficzne fundamenty dla zachowania wzrostu gospodarczego.

Polityka państwa musi szanować wolność obywateli i odpowiadać na ich własne preferencje co do modelu rodziny i kariery zawodowej. Obserwujemy, że modele rodziny w Polsce różnią się przede wszystkim podejściem kobiet do macierzyństwa. Większość pań preferuje model łączenia macierzyństwa z karierą zawodową. Musimy im zatem stworzyć takie warunki, aby to ułatwić.

Dużą grupę stanowią kobiety, które chciałyby przynajmniej czasowo zrezygnować z pracy zawodowej na rzecz opieki nad dziećmi. Państwo musi je dostrzec, uznać ich pracę i stworzyć warunki, by ich rodziny mogły być liczniejsze.

Patrząc z perspektywy całego społeczeństwa, musimy też pamiętać, że nie będzie rozwoju gospodarczego, innowacyjności i szybkiego dogonienia poziomu życia w Europie Zachodniej bez młodych rodzin, dobrze funkcjonujących, które są aktywne zawodowo i gotowe podejmować wyzwania, także te związane z wychowywaniem dzieci. To one są motorem napędowym gospodarki i mogą być jeszcze większym w perspektywie 20 lat i późniejszej, bo stanowią źródło najcenniejszego kapitału – kapitału ludzkiego.

 

***

Wywiad pierwotnie został opublikowany na portalu "Wszystko Co Najważniejsze"
LINK do źródła.

{"register":{"columns":[]}}