Trolle w natarciu
Problem fake newsów staje się coraz poważniejszym wyzwaniem dla czytelników, jak wynika z cytowanych na początku badań NASK. Do dziś z rozsiewaniem fake newsów państwa demokratyczne nie radzą sobie.
Ponad połowa polskich internautów w ostatnich miesiącach zetknęła się w internecie z manipulacją lub dezinformacją - wynika z przeprowadzonego przez Pracownie Badań Społecznych NASK sondażu. Wyniki wskazują, że najczęstszymi nadużyciami, jakie Polacy spotykają w mediach, są tzw. fake newsy. W ostatnich latach publikowanie fałszywych wiadomości w mediach, szczególnie społecznościowych, stało się bardzo częstym zjawiskiem. Problem dezinformacji w sieci ma swój systemowy, zorganizowany wymiar - manipulowanie obrazem rzeczywistości może mieć swoje systemowe cele, często wrogie wobec państw i opinii publicznej w innym kraju. Jednak problem fake newsów może wynikać również z aktywności konkretnych osób, które motywowane w różnorodny sposób, produkując fałszywe informacje chcą oddziaływać na opinię publiczną. To również bardzo destrukcyjna działalność.
Kłamliwe informacje publikowane w mediach mogą przybierać różnorodną formę. Część z nich ma charakter prostej jednorazowej akcji, która ma wywołać odpowiedni skutek. Tak było w przypadku pojawienia się w mediach społecznościowych „informacji” o inwigilowaniu przez służby specjalne byłego ministra Radosława Sikorskiego. Wrzutka pojawiająca się 22 marca 2019 roku początkowo brzmiała bardzo sensacyjnie. Jeden z dziennikarzy, Jan Piński, w serwisie Twitter napisał, że ABW „od 2016 r. w ramach procedury "Lord" inwigilowała @sikorskiradek”. Jan Piński jednocześnie pytał, co „uzasadniało użycie tajnych służb przeciwko byłemu marszałkowi Sejmu i szefowi MSZ?”. Informacja, zdementowana w sposób jednoznaczny przez Macieja Wąsika i rzecznika Ministra Koordynatora zaczęła szybko żyć własnym życiem. Były szef MSZ zapowiedział drążenie sprawy. W jej wyjaśnienia włączył niemal natychmiast Rzecznika Praw Obywatelskich, jak i Prezesa Rady Ministrów, domagając się wyjaśnień i żądając ochrony swoich praw obywatelskich. Problem w tym, że żadne prawa w tym przypadku nie zostały naruszone, bowiem cała historia nie ma żadnego związku z rzeczywistością. Mówiło o tym jednoznaczne dementi przywołane powyżej. Wydaje się, że wpis Jana Pińskiego miał na celu wytworzenie określonego zamieszania informacyjnego, a także okoliczności, w których Radosław Sikorski mógł podjąć swoje polityczne działania. Było także próbą podsycania wątpliwości wokół polskich służb i siania insynuacji, jakoby służby specjalne w Polsce podejmowały działania sprzeczne z prawem. Okazało się przy tym, że jeden wpis na koncie w mediach społecznościowych jest w stanie skutkować podejmowaniem szeregu działań polityczno-urzędowych przez jednego z byłych najważniejszych urzędników RP. Taka jest dziś siła fake newsa. Szerzenie fałszywego przekazu oparte na jednostkowym wpisie w mediach społecznościowych może mieć – jak widać – spore oddziaływanie.
Zdarzają się jednak całe kampanie oparte na publikowaniu nieprawdziwych informacji. W czasie takich działań wykorzystuje się szereg różnych metod działania. Rozbudowaną kampanię, opartą na działaniach politycznych, ale i informacyjnych, możemy obserwować na bieżąco. W mediach wciąż prowadzona jest operacja dyskredytowania Marszałka Sejmu, a także dalszego insynuowania działań nielegalnych prowadzonych rzekomo przez służby specjalne. Sprawa doniesień dotyczących tzw. sekstaśm, które mają obciążać polityków PiS, w tym Marszałka Sejmu, jest w całości oparta na tezach wytworzonych przez Wojciecha J., byłego agenta Centralnego Biura Antykorupcyjnego. J. okazał się człowiekiem zupełnie niewiarygodnym, a w czasie swojej służby w CBA oraz po jej zakończeniu kolportował niemające poparcia w faktach tezy, m.in. dotyczące wejścia w posiadanie materiałów kompromitujących polityków, którzy mają być przedmiotem potencjalnego szantażu. Sprawa tez Wojciecha J. pojawiła się początkowo w mediach społecznościowych, a potem na mało znaczących portalach, jak wiesci24.pl, czy CrowdMedia.pl. Teksty z tych serwisów promował m.in. Roman Giertych i Jan Piński, starając się szokować i wzbudzać w czytelnikach skrajne emocje. Sprawa stała się głośna dopiero po tym, jak tygodnik Jerzego Urbana, postaci pełniącej w PRL niechlubną rolę propagandową na rzecz komunistycznego reżimu, opisał ją, rzucając cień podejrzeń na Marszałka Sejmu. Potem poszło już szybko. Znalazły się osoby, które promowały insynuacje, znaleźli się politycy, którzy rozdmuchali temat tak mocno, że wszedł on na czołówki medialnych przekazów. Zainteresowanie mediów oraz polityków tzw. totalnej opozycji sprawiło, że Wojciech J. i jego rewelacje znajdują podatny grunt. Tymczasem doniesienia w tej sprawie wynikają wyłącznie z wyobraźni i wyrachowania Wojciecha J. i jego popleczników.
Ustalenia CBA w tej sprawie są jednoznaczne i powinny przeciąć spekulacje. Początkowo Wojciech J. był przez CBA traktowany poważnie. W związku z doniesieniami dot. próby przekupstwa, a także sygnalizowanym przez niego problemem taśm z udziałem osób publicznych Biuro przeprowadziło dochodzenie wewnętrzne. W czasie tej procedury proszono również o pomoc instytucje kontrolną funkcjonującą w innej służbie mundurowej. Postępowanie wykazało, że Wojciech J. nie ma żadnych dowodów na podawane przez siebie tezy. Nie zarejestrował żadnych materiałów w formie elektronicznej. Wbrew temu co twierdzi nie ma również świadka, który potwierdza jego wersję wydarzeń i wskazuje, że J. pozyskał jakiekolwiek dowody, o których mówi i pisze. W czasie postępowania CBA aktywnie starało się dotrzeć do materiałów, które ponoć miał pozyskać J. Obecnie J. i jego akolici twierdzą, że CBA starało się tuszować aferę. Ta afera jednak była jedynie wytworem Wojciecha J. Nie ma żadnych dowodów świadczących o tym, że doniesienia J. są prawdziwe. Mimo tego wersja wydarzeń Wojciecha J. jest kolportowana zarówno przez media jak i polityków.
Szczegółowa analiza doniesień J. wskazuje, że jego tezy są dobrze skrojone. Bazują bowiem – jak w przypadku każdej dobrze przygotowanej kampanii dezinformacyjnej – na realnych wydarzeniach. Faktem jest, że w ostatnich latach dzięki działaniom prokuratury i ABW udało się rozbić działania grupy zajmującej się sutenerstwem i ochroną nielegalnego biznesu. Dzięki decyzjom organów ścigania w 2016 roku zatrzymano „biznes” dwóch braci R. prowadzących przez lata nielegalną działalność na Podkarpaciu. Działalność ochranianą przez nieuczciwych funkcjonariuszy służb mundurowych. W prawdziwą historię o nielegalnym biznesie tolerowanym przez lata przez państwowe instytucje wpisał się Wojciech J. dorabiając do tego swoją własną – nie popartą dowodami – historię. To typowy modus operandi dla autorów kampanii, które mają na celu dezinformowanie opinii publicznej. Siła przekazu sprawiła, że obecnie spekuluje się, że w agencjach towarzyskich braci R. tworzono materiały, które mogły być użyte jako materiał do szantażu. To jednak zostało negatywnie zweryfikowane przez ABW, prowadzącą pojedyncze czynności w śledztwie w tej sprawie. W czasie przeszukania prowadzonego przez Agencję wykluczono, by lokale prowadzone przez braci R. dysponowały możliwością tworzenia tzw. „sekstaśm”. W pokojach, w których świadczono usługi seksualne, nie instalowano urządzeń nagrywających obraz ani dźwięk.
Fakty i realia nie są jednak ważne w tej historii. Zaskakujące w historii J. jest zarówno to, że najważniejsi politycy opozycji i największe media lansują nieopartą na faktach opowieść Wojciecha J., jak i to w jaki sposób historia opisana przez tygodnik Urbana trafiła do polskiego mainstreamu. Okazuje się, że w „holowaniu” tematu do głównych mediów brał udział szereg osób, które w mediach społecznościowych podawały dalej tezy autora tekstu, albo zadawały nieśmiałe pytania o prawdziwość tez Wojciecha J. Łańcuszek „podań dalej” czy wskazanych zapytań spowodował, że insynuacje wytworzone przez byłego agenta CBA okazały się być najważniejszym przekazem mediów w Polsce. Fakt iż taki stan utrzymuje się przez szereg dni, że fałszywa historia Pana J. wytworzyła nie tylko medialne przekazy, ale również szereg działań politycznych, sugeruje, że mamy do czynienia z poważniejszą kampanią oddziaływania na jednego z najważniejszych polityków partii rządzącej. Z uwagi na kalendarz polityczny – tocząca się kampanię wyborczą – należy założyć, że mamy do czynienia nie tylko z próbą oczernienia konkretnej osoby, ale również z próbą wytworzenia skutków politycznych w postaci utraty zaufania do środowiska rządowego, a także niezwykle ważnych instytucji państwa, jakimi jest Sejm czy służby specjalne. Promowanie tez Wojciecha J. to przede wszystkim cios w Marszałka, ale również kolejny sposób na oskarżanie służb specjalnych o działania niezgodne z prawem.
W ostatnich latach powszechność fake newsów stała się tak dużym problemem, że walka z kłamstwami w mediach – szczególnie społecznościowych – stała się wyzwaniem. Wygląda na to, że kłamstwa i tezy oparte na nieprawdziwych scenariuszach są atrakcyjniejsze. Dlatego nawet twarde oficjalne dementi nie jest w stanie zatrzymać maszyny alternatywnych doniesień. Jeśli jest zapotrzebowanie produkcja fake newsów idzie pełną parą. Czytelnicy zawsze się znajdą. Taki wniosek można wysnuć przy okazji analizy kolejnego przykładu fake newsa, „próby zatrzymania” Leszka Czarneckiego. Fałszywa narracja w tej sprawie rozpoczęła się w listopadzie 2018 roku. To wtedy w niszowym i mało wiarygodnym medium pojawia się po raz pierwszy informacja o rzekomej próbie zatrzymania Leszka Czarneckiego. Próbę tą miała podjąć ABW na warszawskim Okęciu. Z publikacji Grzegorza Jakubowskiego miało wynikać, że Agencji nie udało się zatrzymać biznesmena przez nieudolność jej funkcjonariuszy. Zapewne sprawa nie nabrałaby rozgłosu (medium, które publikowało rewelacje nie jest specjalne znaczącym), gdyby nie aktywność publiczna mec. Romana Giertycha, pełnomocnika Leszka Czarneckiego, który w rozmowie z mediami nagłośnił tezę Jakubowskiego powtarzając ją, pytając czy to prawda i oceniając, że jeśli się to potwierdzi mamy do czynienia ze skandalem. Słowa mec. Giertycha obliczone były na promocje tematu przy jednoczesnym uciekaniu od wskazania, czy mamy do czynienia z prawdą czy nie. Mec. Giertych osiągnął swój cel - temat przedostał się do medialnego mainstreamu i szybko zyskiwał na popularności. Tego samego dnia ukazało się dementi, wskazujące, że tezy te nie mają poparcia w faktach – nie było żadnej próby zatrzymania Leszka Czarneckiego przez ABW, jednak debatę publiczną udało się już zainfekować.
Temat Czarneckiego nie pojawił się w listopadzie 2018 roku przypadkiem. Nazwisko tego biznesmena było wtedy na czołówkach gazet, w związku ze sprawą nieprawidłowości w KNF. Śledztwo CBA w tej sprawie doprowadziło m.in. do zatrzymania Marka Ch., byłego Przewodniczącego KNF i postawienia mu zarzutów. Działania Biura i prokuratury wyjaśniają okoliczności opisane przez Czarneckiego w zawiadomieniu złożonym kilka miesięcy po nagranej przez niego rozmowie z Markiem Ch. Fake news o zatrzymaniu Czarneckiego trafił więc na podatny grunt, bowiem jego nazwisko przyciągało bardzo mocno uwagę opinii publicznej. Nieprawdziwa teza o próbie zatrzymania Czarneckiego była elementem większej kampanii informacyjnej. Wraz ze śledztwem ruszyła w mediach akcja promowania spekulacji na temat domniemanego drugiego dna w całej sprawie. Część mediów i polityków insynuowała – bez żadnych faktów, że rządzący próbują tuszować wielką korupcyjną siatkę, której częścią miał być Marek Ch. W domniemaniu w prace wskazanej siatki mieli być włączeni najważniejsi ludzie w Polsce. Choć dowodów brakowało, nie przeszkodziło to mediom i części polityków szerzyć swoje pomówienia. „Wrzucenie” w takiej chwili informacji o próbie zatrzymania Czarneckiego przez ABW było elementem podsycania wątpliwości i podejrzeń, że w tej sprawie jest „drugie dno”.
Jednoznaczne dementi, a nawet fakt iż nie było żadnego dowodu na próbę zatrzymania Czarneckiego przez ABW – bo takiej próby nie było, nie zatrzymał publikacji w tej sprawie. Temat w zaskakujący sposób wrócił kilka tygodni później. W marcu 2019 roku „Puls Biznesu” opublikował materiał podtrzymując fałszywą tezę o próbie zatrzymania Czarneckiego. Dodatkowo tekst wskazywał na rzekomą szeroką operację inwigilowania biznesmena przez służby specjalne. Był również elementem ośmieszania ABW, którą ponoć biznesmen wraz z żoną mieli „ograć”. Choć tekst „PB” był opisany żywym i barwnym językiem nie miał nic wspólnego z rzeczywistością. Niestety przez ten tekst udało się fałszywą narrację wtłoczyć do głównego przekazu. Ta manipulacja kolejny raz pokazuje, jak nośne mogą być wymyślone tezy.
Fałszywymi doniesieniami próbuje się w ostatnim czasie ingerować w debatę publiczną. Czasem przybiera to formę wręcz groteskową. W jednym z ostatnich swoich tekstów Jan Piński zaatakował PiS wskazując, że realizuje w Polsce interesy oligarchy powiązanego z Kremlem. Sensacyjnie brzmiący tekst opublikował Najwyższy Czas, a za nim portal wiesci24.pl promowany często przez Pińskiego. Tekst szokował tytułem i leadem, wskazując, że w Polsce lada chwila dojdzie do zmian legislacyjnych korzystnych dla rosyjskiego oligarchy zajmującego się produkcją wódki. Słowem – PiS miał nie tylko działać na korzyść Rosji, ale również na rzecz biznesu alkoholowego. Problem w tym, że lektura tekstu nie pozwalała w żaden sposób na wyciąganie wniosków, które wynikają z tytułu. Okazuje się, że tekst Pińskiego opisuje zorganizowaną przez kilku konkretnych posłów konferencję dotyczącą przeciwdziałania alkoholizmowi. W trakcie tego spotkania niektórzy prelegenci wskazywali na potrzebę nowelizacji ustawy o wychowaniu w trzeźwości. Prezentowano główne założenia potencjalnych zmian wskazując m.in. na potrzebę zmian ws. podatków na alkohol. Jak wynikało z tekstu z tych zmian nie byłaby zadowolona część przemysłu alkoholowego, np. branża piwowarska. Zmiany miałyby bowiem prowadzić do wzrostu cen piwa. Jednak wbrew głównemu przekazowi tekstu Pińskiego sprawa dotyczy działań ludzi zaangażowanych społecznie w walkę z problemami alkoholowymi, zaś w tej sprawie nie ma nawet konkretnych propozycji ustawowych. Mimo tego alarmistyczny tekst Pińskiego brzmiał jakby już doszło w Polsce do niezwykle groźnych decyzji o charakterze politycznym. Wygląda więc na to, że Piński swoim fake newsem postanowił walczyć z decyzjami, których nikt jeszcze nie podjął, w sprawie, która de facto nie istnieje. Temat być może spędza sen z powiek części branży alkoholowej, ale na pewno w sensie realnym nie istnieje. Nie przeszkodziło to temu autorowi na pisanie sensacyjnie skrojonego materiału, obliczonego na sparaliżowanie decyzji dotyczących przemysłu alkoholowego w Polsce.
W przypadku opisanych powyżej sytuacji udało się wytworzyć w mediach zainteresowanie fałszywymi narracjami. Głównym ich motorem zdaje się być chęć wytworzenia konkretnej sytuacji i narracji politycznej, która zdaje się mieć na celu atak na obecnie rządzących. Jednocześnie ma na celu podtrzymywanie i podsycanie atmosfery podejrzeń wobec działań władz. Co interesujące, niemal za każdym razem inicjowaniem fake newsów w opisanych przypadkach zajmuje się grupa mało wiarygodnych dziennikarzy, którzy produkują początkowe treści, potem – sukcesywnie – promowane przez kolejne osoby, by ostatecznie znaleźć się w przekazach najważniejszych mediów w Polsce. Wskazane działania informacyjne nie tylko wiążą się z manipulowaniem informacjami, ale również są przykładami cynicznego wykorzystania doniesień medialnych dla politycznych celów. Opisane przykłady posłużyły do pokazania, że władza ma niedobre zamiary, służby specjalne są rzekomo uwikłane w liczne afery i skupiają swoją aktywność głównie na tuszowaniu afer na szczytach władzy. Jak widać niestety takie działania mają spory wpływ na życie publiczne w Polsce. Często mają swój dalszy ciąg w realnym świecie. Konferencje prasowe, interpelacje, interwencje poselskie tworzone na podstawie fake newsów są zarówno próbą zbicia politycznego kapitału na fałszywych informacjach, ale również uwiarygadniają kłamliwą narrację utrwalając ją w debacie publicznej.
Problem fake newsów staje się coraz poważniejszym wyzwaniem dla czytelników, jak wynika z cytowanych na początku badań NASK. Do dziś z rozsiewaniem fake newsów państwa demokratyczne nie radzą sobie. Kraje Zachodu nie wypracowały na razie skutecznego mechanizmu regulowania kwestii fake newsów, zaś ich autorzy w sposób cyniczny i wyrachowany chowają się za przepisami dotyczącymi wolności słowa i swobodami demokratycznymi. W najbliższych latach skala problemu może sprawić, że to właśnie ochrona wolności słowa będzie wymagała nowych rozwiązań prawnych dotyczących autorów fake newsów. Fake newsy, kolportowane często na potrzeby polityczne, są bowiem problemem dla nas wszystkich. Infekują debatę publiczną wykrzywiając jej sens i uderzając w wiarygodność informacji jako takiej.
Stanisław Żaryn
Autor jest rzecznikiem prasowym Ministra Koordynatora Służb Specjalnych