Wywiad Ministra Spraw Zagranicznych RP Zbigniewa Raua dla dziennika "Rzeczpospolita"
14.06.2021
Polska mocno zaangażowała się w zablokowanie budowy Nord Stream 2. Jednak 19 maja prezydent Joe Biden zrezygnował z nałożenia sankcji na konsorcjum budujące gazociąg. Projekt może zostać bez przeszkód zakończony. Jak się pan o tym dowiedział?
Z mediów. Sojusznicy amerykańscy nie znaleźli czasu na konsultacje z najbardziej narażonym na skutki tej decyzji regionem świata.
Poczuł się pan jak 17 września 2009 r., gdy w 70. rocznicę napaści ZSRR na Polskę Barack Obama - bez ostrzeżenia polskich władz - ogłosił rezygnację z budowy w naszym kraju elementów tarczy antyrakietowej?
W styczniu po raz pierwszy rozmawiałem z sekretarzem stanu Antony Blinkenem. Zapewniał mnie, że „nic nie zostanie zdecydowane o was bez was”. Zgodziliśmy się, że należy pilnie wznowić polsko-amerykański dialog strategiczny. W lutym i marcu, gdy pojawiły się pogłoski o poufnych amerykańsko-niemieckich rozmowach w sprawie NS2, słyszeliśmy zapewnienia, że żadne tego rodzaju rozmowy się nie toczą. Przyjmowaliśmy te oświadczenia do wiadomości, mimo że stały one w sprzeczności z naszą wiedzą opartą o inne źródła. Tymczasem teraz czytam doniesienia agencyjne, że w tym tygodniu odbywają się w Waszyngtonie rozmowy między bliskimi współpracownikami kanclerz Merkel i doradcami prezydenta Bidena o dokończeniu NS2. Taka formuła amerykańsko-rosyjsko-niemieckiego dialogu nie może zastąpić rozmów między Ameryką a sojusznikami ze wschodniej flanki NATO, którzy odczują skutki tych decyzji w sposób szczególny. Ten gazociąg radykalnie wzmocni przecież wspólne interesy Niemiec i Rosji, i będzie stanowił bezpośrednie zagrożenie dla pokoju w Europie. Zwiększy się zagrożenie militarne Ukrainy, a także Polski i innych krajów NATO z Europy Środkowej.
Jak?
Sam prezydent Putin mówił w Petersburgu, że po zakończeniu budowy Nord Stream 2 Ukraina będzie musiała „okazać dobrą wolę, grzecznie się zachowywać”. Wiadomo, co to oznacza w ustach rosyjskiego przywódcy. To groźba. Politykę należy prowadzić w oparciu o realia dnia dzisiejszego, a nie o własne pobożne życzenia. Rosja prowadzi agresywną politykę wobec sąsiadów, wykorzystującą napaść zbrojną, szantaż i groźby. W tej polityce zostanie umocniona. Natomiast Sojusz Północnoatlantycki zostanie osłabiony. Taka zresztą była od samego początku rosyjska kalkulacja związana z Nord Stream 1 i 2. To miały być projekty służące rozbijaniu jedności Zachodu. W tę rosyjską pułapkę dał się złapać rząd Niemiec, teraz wpada w nią administracja Joe Bidena. To doprowadzi do eskalacji agresywnych zachowań Rosji. Już jesienią 2021 r. będziemy świadkami kolejnych rosyjskich manewrów „Zapad”. Rosja będzie miała szybko okazję do przetestowania reakcji Stanów Zjednoczonych i Niemiec. Kto zapłaci wówczas rachunek za niemieckie i amerykańskie błędy? Nieodbieraniem telefonów żadnego kryzysu się nie rozwiąże…
Dlaczego Joe Biden poszedł na takie ustępstwo wobec Kremla, nie poczekał do wrześniowych wyborów do Bundestagu, po których rząd mogą tworzyć Zieloni, którzy są znacznie bardziej sceptyczni wobec Nord Stream 2 od kanclerz Merkel?
Część założeń tej decyzji wywodzę z myślenia, które zaczęło się kształtować w czasach administracji Billa Clintona. Obalenie żelaznej kurtyny i zjednoczenie Niemiec było największym sukcesem amerykańskiej polityki zagranicznej w całej jej historii. Sukces ten sprawił, że w Ameryce zaczęło się kształtować przekonanie, iż głównym partnerem Ameryki w Europie nie będzie już Wielka Brytania, ale zjednoczone Niemcy. Ameryka uznała, że wspólnie z Republiką Federalną Niemiec będzie odtąd „budować wolny świat”. To jest wciąż punkt odniesienia dla Partii Demokratycznej. Biden utożsamia Europę z Niemcami. Problem w tym, że w sprawie Nord Stream 2 Niemcy poświęcili wartości i interesy bezpieczeństwa wolnego świata dla współpracy z Rosją, która prowadzi politykę agresji. A Rosja dąży do klęski „wolnego świata”. Jej sąsiedzi dotąd się nie mylili co do rosyjskich intencji. Niestety. Natomiast mylili się już wielokrotnie Amerykanie, Niemcy i Francuzi. Przypomnę pamiętne wystąpienie prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który w sierpniu 2008 roku na Placu Niepodległości w Tbilisi, wraz z innymi przywódcami naszego regionu, ostrzegał świat przed agresją Rosji. Mówił, że po Gruzji jej ofiarą padnie Ukraina, potem państwa bałtyckie, wreszcie może przyjść kolej na Polskę. Administracja Baracka Obamy zignorowała te ostrzeżenia w 2009 roku, dziś administracja Bidena znowu woli ich nie słyszeć. Wygodniej jej rozmawiać z Niemcami i Francuzami, którzy nie będą stawiać trudnych pytań, ale za to chętnie będą Amerykanom w sprawie rosyjskiej potakiwać. Państwa wschodniej flanki NATO z pewnością byłyby gotowe podzielić się swoimi doświadczeniami, aby ustrzec amerykańskich sojuszników przed kolejnymi błędami. I mówilibyśmy otwarcie, że brną w zasadzkę.
Amerykanie nie przeprowadzą też konsultacji z Polską przed szczytem Biden-Putin 16 czerwca w Genewie?
Wcześniej będzie jednak szczyt NATO i spotkanie prezydenta Bidena z przywódcami Unii Europejskiej. To będzie okazja do dyskusji o tym, w jaki sposób skompensować deficyt bezpieczeństwa członków NATO, powstały na skutek decyzji dotyczącej Nord Stream 2. Rutynową polsko-amerykańską komunikację na szczeblu urzędniczym nie możemy jednak uważać za odpowiedni format do rozmowy o sprawach o fundamentalnym znaczeniu dla regionu. Zwłaszcza że w Warszawie przedłuża się stan tymczasowości i wciąż nie ma nowego amerykańskiego ambasadora. Mówimy o sprawach o znaczeniu strategicznym, które wymagają konsultacji na znacznie wyższym szczeblu. Niestety, przyjeżdzająca do Europy delegacja amerykańska z prezydentem Bidenem na czele jest do tego stopnia zaaferowana jego spotkaniem z Władimirem Putinem, że nie znalazła czasu na organizację spotkań z sojusznikami ze wschodniej flanki. Nie jest więc także planowane spotkanie prezydenta Dudy z prezydentem Bidenem. Powiem jednak więcej: jako gospodarz szczytu NATO w Warszawie w 2016 roku zabiegaliśmy, aby Ukraina – przypominam, ofiara rosyjskiej agresji - była gościem specjalnym. Tym razem prezydent Ukrainy nie otrzymał zaproszenia. Przed kilkoma dniami, próbując ratować sytuację, prezydent Biden zaprosił prezydenta Zełenskiego do Waszyngtonu. Będzie to jednak miało miejsce po spotkaniu z Putinem. Tymczasem kolejność powinna być odwrotna i być elementem przemyślanej polityki, a nie „face saving operation”. To kolejny błąd. Mamy więc do czynienia z całą ich kaskadą. A wszystkich można było uniknąć, gdyby traktowało się konsultacje z sojusznikami poważnie.
W tym tygodniu spotkał się pan z szefem litewskiej dyplomacji Gabrieliusem Landsbergisem. To część planu zawiązania ściślejszej współpracy krajów, które najmocniej odczują skutki dokończenia budowy Nord Stream 2?
Wobec tak poważnego zagrożenia bezpieczeństwa, z jakim mamy do czynienia w związku z Nord Stream 2 jest rzeczą naturalną, że kraje, które znalazły się w podobnej sytuacji, będą we własnym zakresie dążyć do minimalizowania negatywnych skutków błędów innych sojuszników. Nie możemy czekać, aż Amerykanie wypróbują wszystkie możliwe opcje, zanim odnajdą jedyną skuteczną politykę. To z całą pewnością kiedyś nastąpi, ale my musimy przeciwdziałać już dziś. Rosja na Amerykę także czekać nie będzie. Polskę i państwa bałtyckie łączy tu najwięcej. Powtórzę: dla Moskwy finalizacja Nord Stream 2 to wielki tryumf polityczny, który zostanie odczytany na Kremlu jako zachęta do dalszego, agresywnego działania. Prezydent Putin już wiele lat temu uznał, że rozpad Związku Radzieckiego był największą tragedią XX wieku i nigdy się z tego twierdzenia nie wycofał. A przecież tak państwa bałtyckie, jak i Ukraina należały do ZSRR. Ukraińcy mają więc wszelkie powody czuć się zagrożeni. I zgodnie z Kartą Narodów Zjednoczonych przysługuje im prawo do obrony, mają też prawo żądać pomocy od innych członków ONZ dla odparcia agresji - choćby w postaci dostaw uzbrojenia. O to prezydent Zełenski apelował wielokrotnie. Bo to zagrożenie nie jest jakaś chimeryczną wizją, ale analizą wynikającą z dotychczasowych doświadczeń.
Polska do ZSRR nie należała. Rosyjskie ambicje odtworzenia strefy wpływów do naszego kraju więc nie sięgają?
Terytorialnie Polska leży prawdopodobnie poza obszarem rosyjskich rewizjonistycznych aspiracji, ale jest też wymiar polityczny. Polska jest państwem kluczowym w systemie odstraszania i obrony NATO. Bez Polski obrona państw bałtyckich nie jest możliwa, podobnie jak nie jest możliwe udzielanie skutecznego wsparcia Ukrainie, broniącej się przed rosyjską agresją. Dlatego Polska jest szczególnie zainteresowana obroną pokoju w Europie. Jeśli ktoś w Waszyngtonie zajmuje się sprawami europejskimi, a jeszcze nie rozwiesił w swoim gabinecie mapy Europy, to może mieć kłopoty w ustalaniem priorytetów. W naszym regionie wszystkie narody mają własne, bogate doświadczenia z rosyjskim imperializmem. Mamy także wspólne dziedzictwo polityczne, które pozostaje bardzo żywe na Ukrainie, Białorusi, w państwach bałtyckich. O tym świadczy choćby udział prezydenta Zełenskiego w obchodach rocznicy Konstytucji 3 maja czy sondaż przeprowadzony na zlecenie Ośrodka Studiów Wschodnich, który pokazał, że 28 proc. Białorusinów odwołuje się do dziedzictwa sowieckiego, ale już 38 proc. do Wielkiego Księstwa Litewskiego. W naszym regionie od setek lat stykały się dwa systemy wartości politycznych. Jeden z nich opierał się na związku – tak to ujęto w akcie Unii Lubelskiej – „wolnych z wolnymi, równych z równymi”, na etosie opartym na odpowiedzialności wybieralnej władzy wykonawczej, a była to władza królewska, przed wybieralnym parlamentem. Drugi był oparty na samodzierżawiu, niekontrolowanej i nieograniczonej władzy autokratycznej, dla której od Iwana Kality po Władimira Putina kryterium sukcesu politycznego wiąże się z powiększaniem terytorium. Realizacja idei imperialnej Rosji wchodzi w kolizję z demokratyczną tradycją Rzeczpospolitej, której naturalnym centrum jest Polska. Przy okazji chciałbym zwrócić uwagę, że hasło „nic o nas bez nas”, które tak bardzo się podoba amerykańskim politykom i dyplomatom i na które tak lubią się powoływać, jest starsze niż Ameryka. W Rzeczpospolitej Polaków, Litwinów i Rusinów stało się zasadą konstytucyjną już w 1505 roku. Jest ono częścią naszej wspólnej demokratycznej tradycji.
Czy jednak brak konsultacji z Polską nie jest też skutkiem błędów po naszej stronie, w szczególności wątpliwości w sprawie przestrzegania zasad praworządności, ale i zwłoką kancelarii prezydenta z wysłaniem listu gratulacyjnego do Joe Bidena?
Odpowiem może pytaniem. A czym zasłużyła sobie Ukraina na odmawianie jej przez administrację Bidena konsultacji w sprawie Nord Stream 2? Na zablokowanie przez Amerykanów szczytu NATO-Ukraina przed spotkaniem Bidena z Putinem? Jakie błędy popełnili inni amerykańscy sojuszniczy ze wschodniej flanki NATO, które uzasadniałyby przyznawanie przez Waszyngton priorytetu komunikacyjnego adwersarzom przed sojusznikami? Mamy do czynienia z prowadzeniem polityki opartej na błędnych założeniach, wynikających z piętnowania i odrzucania polityki poprzedniej administracji. To nie jest nic nowego. Z podobnym zachowaniem amerykańskiej administracji wobec Europy Środkowej, w tym Polski, mieliśmy do czynienia na początku kadencji Baracka Obamy. Pan o tym wspominał, ale przypomnę może młodszym czytelnikom, że w 2009 roku administracja Obamy odmawiała udziału w ważnych dla Polski i Europy obchodach 70 rocznicy wybuchu II wojny światowej. Wówczas rządził w Polsce inny rząd i jego minister spraw zagranicznych nie mógł się doprosić Amerykanów o konsultacje, a 17 września 2009 dowiedział się z prasy o decyzji administracji Baracka Obamy o rezygnacji z budowy w Polsce i Czechach systemów tarczy antyrakietowej. Polska została tak potraktowana, ponieważ kilka lat wcześniej, za jeszcze innego polskiego rządu, odpowiedziała na prośbę republikańskiego prezydenta USA George’a W. Busha i jako solidny sojusznik wysłała swoich żołnierzy do Iraku i Afganistanu. Zatem dopatrywanie się źródeł amerykańskiej polityki w jakiś protokolarnych zawiłościach uważam za infantylne. Jesteśmy ważnym i lojalnym amerykańskim sojusznikiem, kluczowym dla utrzymywania pokoju w Europie. Co się zaś tyczy naszych wewnętrznych politycznych procesów... Polska jest demokratycznym i praworządnym państwem. Mandat prezydenta Andrzeja Dudy do zabierania głosu w imieniu polskiego społeczeństwa jest tak samo silny i niepodważalny jak mandat prezydenta Joe Bidena. Każdy ustrój demokratyczny jest systemem posiadającym zdolność do autoregulacji. Zajmowałem się naukowo amerykańskim systemem politycznym i wiem doskonale, że ma on swoje wady, a niektóre rozwiązania w demokratycznej Polsce byłby nie do przyjęcia, zostałyby uznane za dyskryminujące lub wręcz mało demokratyczne. Jako polityk nie będę się jednak na ten temat rozwodził, to są sprawy, które należą do Amerykanów, żadna zewnętrzna interwencja ani sytuacji nie poprawi, ani procesów regulowania amerykańskiej demokracji nie przyspieszy. Ponadto, aby taką interwencję podejmować niezbędny jest demokratyczny mandat do reformowania amerykańskiej demokracji. Ja takiego mandatu nie posiadam. Posiadam natomiast mandat do poprawiania polskiego ustroju, instytucji i prowadzenia polityki, która została mi powierzona.
Pod nową administracją Amerykanie wprowadzają w życie ustalenia zawarte z Donaldem Trumpem w sprawie wzmocnienia obecności wojskowej w naszym kraju, czyli Fort Trump?
Oczywiście. Polska jest wiarygodnym sojusznikiem, który prowadzi politykę sojuszniczą wobec Stanów Zjednoczonych niezależnie od tego, komu Amerykanie powierzyli władzę. Ustalenia się wdrażane.
36 lat temu, także w Genewie, po raz pierwszy Michaił Gorbaczow spotkał się Ronaldem Reaganem. Ta dało początek odprężeniu, które doprowadziło m.in. do odzyskania suwerenności przez Polskę. Spotkanie 16 czerwca może być równie przełomowe?
Putin to nie Gorbaczow, tym bardziej Biden to nie Reagan. Dzisiejsza Rosja nie jest schyłkowym ZSRR, a Ameryka nie jest już tą potęgą, która wówczas miała za chwilę niepodzielnie rządzić światem, jako „lonly superpower”. Nie spodziewam się więc radykalnych zmian po nadchodzącym szczycie. Ameryka nie zlikwiduje czy nawet nie złagodzi sankcji nałożonych na Rosję, a Putin nie zmieni swojego agresywnego zachowania.
To po co Biden zdecydował się na to spotkanie? Z naiwności?
Nie. Dyplomacja dąży do tego, aby podtrzymywać nawet bardzo mglistą możliwość, że kiedyś Rosja stanie się członkiem wspólnoty międzynarodowej zainteresowanym pokojem i prowadzącym w związku z czym pokojową politykę. Zawsze należy szukać możliwości nakłonienia Rosji do takiej polityki, nawet tej rządzonej przez Władimira Putina .
Priorytetem dla Bidena jest odbudowa amerykańskiej gospodarki i powstrzymanie Chin. W imię tych celów nie pójdzie na ustępstwa wobec Putina?
Doświadczenia naszej części świata z ostatnich kilkudziesięciu lat uzasadniają takie pytania. Zadaje je pan także w imieniu wielu polskich obywateli. Dlatego ja również w rozmowie z Antonym Blinkenem podniosłem tę kwestię. Mówi się czasami w Waszyngtonie, że warto rozważyć „odwrócony manewr Kisingera”: podczas gdy w latach 70. Ameryka chciała odciągnąć Chiny od ZSRR, teraz chodziłoby o odciągnięcie Rosji od Chin. Omawiałem tę ideę z sekretarzem stanu i odniosłem wrażenie, że nie jest do tego sposobu myślenia przekonany, uważa go za konstrukt całkowicie akademicki, a więc niepraktyczny. Ale rodzi się też pytanie: na ile taki manewr byłby atrakcyjny dla samej Rosji? Moskwa, w przeciwieństwie do Waszyngtonu, nie pozostaje w gospodarczym konflikcie z Pekinem, gra w innej lidze. Za to łączy ją z Chinami wspólna wizja stosunków międzynarodowych, oparta na wielowektorowości i pozostająca w opozycji do konstrukcji, którą próbuje budować Biden. Zresztą brutalna polityka Rosji wobec Zachodu przynosi owoce. Dlaczego Moskwa miałaby z tego zrezygnować? Dlaczego Chiny miałby zachowywać inaczej, skoro agresja jest skuteczna.
Coraz bardziej autorytarna i kupując od Rosji broń Turcja nie rozsadzi NATO?
Turcja jest kluczowym sojusznikiem Stanów Zjednoczonych, a także Polski. Świadczy o tym także fakt, że jednym bilateralnym spotkaniem prezydenta Bidena przy okazji szczytu NATO w Brukseli będzie rozmowa z prezydentem Turcji Recepem Erdoganem. Amerykanie wycofują się z Afganistanu, a odwrót ten osłaniają wojska tureckie. Warto także pamiętać, że Turcja jest dziś państwem dużo bardziej demokratycznym, niż była, gdy rządziła nią turecka armia, a wówczas nikt nie miał wątpliwości, że jest to doskonały i potrzebny do obrony wolnego świata sojusznik, członek NATO. Dziś nie jest inaczej. NATO i Europa potrzebują sojuszniczej Turcji.
Białoruś znajduje się w tragicznej sytuacji, a mimo to wicemarszałek Ryszard Terlecki radzi Swiatłanie Ciechanouskiej szukać pomocy w Moskwie, bo nieopacznie miałaby zostać wciągnięta w wewnętrzne spory w Polsce. Jak bardzo to zaszkodzi pozycji Polski na Białorusi?
Sprawa białoruskiej demokracji, walka białoruskich demokratów jest niezwykle popularna w całym demokratycznym świecie. Także w Polsce. O tym świadczą zaproszenia, jakie otrzymuje pani Ciechanouska w Europie, w tym w Polsce, ale i za Atlantykiem. Nasza opozycja chciała użyć w wewnętrznej polskiej walce politycznej Swiatłany Ciechanouskiej i sprawy, o którą walczy, aby stworzyć wrażenie, że jej popularność w Polsce jest ich popularnością. Uważam, że wpis marszałka Terleckiego był wyrazem jego oburzenia taką próbą politycznej manipulacji i ogrzania się przy ogniu cudzej popularności, zdobytej w zmaganiach z bezwzględnym, brutalnym reżimem. To ma prawo oburzać, gdyż opozycja w Polsce ma niczym nieograniczone możliwości zabiegania o popularność polskiego społeczeństwa, może tworzyć programy, kampanie, aktywizować swoich wyborców, wszystko po to, aby odsunąć Prawo i Sprawiedliwość od władzy Tymczasem postanowiła ona iść na skróty i przywłaszczyć sobie popularność kobiety walczącej o wolność i demokrację w autorytarnym kraju, przypisać sobie jej zasługi. Zamiast na sztandar wciągnąć własny programu dla Polaków, próbowano do niego dofastrygować panią Swietłanę. Rozumiem więc emocje marszałka. To przecież oczywisty faul. Cieszę się także, że pan Terlecki uznał, że forma wyrażenia jego oburzenia nie była odpowiednia. Dlatego wystosował list do pani Ciechanouskiej. I proponuję, aby na tym zamknąć sprawę. Polska powinna być zjednoczona we wspieraniu białoruskiej demokracji i odważnych ludzi, którzy ryzykują swoim życiem i życiem swoich bliskich, aby naród Białoruski uzyskał prawo do demokracji
Wchłonięcie Białorusi przez Rosję jest nieuniknione?
To jest proces, który postępuje. Im bardziej Aleksander Łukaszenko jest odrzucany przez społeczeństwo, tym bardziej jego pole manewru się kurczy. On już wie, że nie odzyska sympatii Białorusinów i nie ma ich mandatu, aby decydować o przyszłości kraju. Dlatego musi sobie ten mandat pożyczać od Rosji. Kredyty trzeba spłacać i czas spłaty przyjdzie. Losy Białorusi może więc zmienić bankructwo Łukaszenki. Zbliżamy się do niego z każdym dniem. W naszej części Europy pragnienie wolności, kiedy się już pojawi, zawsze się spełnia. Nie wiemy tylko, kiedy. Młodzi Białorusini nie pogodzą się z funkcjonowaniem do końca życia pod władzą, która nie ma mandatu, aby decydować o ich przyszłości.
Polska zachowuje kanały komunikacji z białoruskimi władzami?
Tak. Pozwoliły one na uwolnienie trzech pań dyrektorek polskich szkół. Co do losu innych Polaków pozostających w więzieniach, jest on wynikiem splotu wielu uwarunkowań. Także tego, czy chcą oni wyjechać z Białorusi.
W Polsce białoruscy działacze są bezpieczni?
Porwanie samolotu Ryanaira, które było aktem państwowego terroryzmu, miało zastraszyć Białorusinów żyjących na obczyźnie, którzy nie pogodzili się ze stanem, w jakim znalazła się ich ojczyzna. Nie pozwolimy na ich zastraszenie w Polsce.
Spór z Czechami o kopalnię Turów ma szanse na rozwiązanie?
Mocno w to wierzę. Rząd powołał zespół negocjacyjny z udziałem MSZ i kilku innych resortów, mamy też instrukcję negocjacyjną, założenia porozumienia. Jeśli uzgodnimy je ze stroną czeską, skarga zostanie wycofana. Czesi wiedzą o naszej gotowości do zawarcia tej umowy jak najszybciej. Ale po stronie czeskiej stała się ona przedmiotem rywalizacji różnych sił politycznych przed wyborami parlamentarnymi jesienią. Liczymy jednak, że wspólnie usuniemy ten kłopot w stosunkach polsko-czeskich. Doraźne cele nie mogą przysłaniać szerszej perspektywy i niweczyć szans do dobrą współpracę w przyszłości. Jestem optymistą i sądzę, że się porozumiemy.
PiS stara się zbudować nowy klub w Parlamencie Europejskim. Czy może do niego dołączyć Zjednoczenie Narodowe Marine Le Pen i Alternatywa dla Niemiec?
W polityce wszystko jest możliwe. Cytując Monteskiusza, nie ma dwóch takich samych państw, wszędzie warunki są odmienne. Prawica francuska jest choćby zupełnie inna niż brytyjska, katolicyzm węgierski związany z Habsburgami inny od polskiego. Korzenie historyczne można tropić, ale w skali jednego kraju. Tym bardziej, że polityka to jest arytmetyka i przy wystarczających wspólnych interesach zawsze budowane są sojusze między partiami, które się różnią. Tak życie polityczne wygląda w każdym kraju.
Link do artykułu:
Zbigniew Rau: Amerykanie nie znaleźli dla nas czasu - Dyplomacja - rp.pl