Okres okupacji hitlerowskiej
1 września 1939 r. wojska niemieckie przekroczyły granicę Rzeczpospolitej Polskiej i szybko przesuwały się na wschód. W ciągu kilku dni zagrożony został Kraków. Władze miasta zdecydowały, że miasto nie będzie bronione. W związku z tym 4 września rozpoczęła się ewakuacja. Na polecenie Prezydenta Krakowa dr Czuchajowskiego miasto opuściło m.in. 15 samochodów pożarniczych i 84 strażaków z Komendantem Rakiszem na czele. Udali się oni w kierunku Brzeżan, a potem dalej na wschód. Pod koniec kampanii wrześniowej znależli się we Lwowie, gdzie gasili pożary wzniecone przez lotnictwo niemieckie. Ostatecznie swój szlak zakończyli w Buczaczu, tam bowiem wkraczający Sowieci zarekwirowli im samochody i sprzęt. Niektóre z pojazdów zwrócono potem Krakowowi, były to jednak jednostki o najmniejszej wartości. Natomiast strażacy powrócili niemal w komplecie, lecz bez swego komendanta, którego aresztowało NKWD.
Na dowódcę pozostawionych w Krakowie sił strażackich Prezydent Czuchajowski wyznaczył kpt. Edmunda Boblewskiego. Pełnił on swoją funkcję do sierpnia 1941 r. Później jego kompetencje przejął mjr Józef Dura. Zsztand.tif Strażacy krakowskiej MZSP i OSP, w środku mjr Józef Dura /lata 30-te/ Pozostali w Krakowie strażacy nie pozostali bierni wobec wydarzeń. Pośpiesznie ewakuowano najcenniejsze dzieła sztuki. 4 września, grupa czterech strażaków pod dowództwem ogn. Tomaszyńskiego, późniejszego żołnierza Brygady Karpackiej, uczestniczyła w załadunku wawelskich arrasów na galary. Inni strażacy pomagali przy załadunku ołtarza Wita Stwosza. Jeszcze inni utykali muślinem bezcenne witraże w kościele Mariackim, by uchronić je przed wypadaniem podczas wstrząsów spowodowanych bombardowaniami. Ponieważ siły strażackie w mieście zostały na początku września nader mocno uszczuplone, Prezydent Krakowa zwrócił się do mieszkańców z apelem o wsparcie kadrowe. Ochotników włączono do istniejących plutonów i wraz ze strażakami zawodowymi pełnili oni służbę do czasu powrotu ewakuowanych.
Po zajęciu Krakowa Niemcy zreorganizowali straż pożarną. Zlikwidowali krakowską OSP, a nadzór nad MZSP powierzyli policji porządkowej "Schutzpolizei" /Schupo/. Urzędnikiem-łącznikiem między strażą a policją był Austriak - Nefe. Wiedział on o niektórych formach antyniemieckiej działalności strażaków, nikomu jednak z nich nie zaszkodził. Z początkiem maja 1941 powołano jednostki służby pomocniczej - LHD /Dienststellung im Luftschutz Hilfsoldienst/. Podzielono je na 3 grupy z siedzibą:
- gaśnicza - na terenie Oddziału I i II oraz przy ul. Limanowskiego 60 .
- budowlana - przy ul. Długiej 42.
- sanitarna - przy ul. Kanoniczej 24.
LHD działała pod nadzorem policji niemieckiej. Do służby w niej powoływano młodych ludzi na zasadzie przymusu administracyjnego . Początkowo zatrudnienie w LHD poczytywano za przykrą konieczność. Z czasem jednak doceniono możliwości, jakie stwarzała: chroniła przed wywiezieniem na roboty do Rzeszy, pozwalała na swobodę poruszania się bez obawy o aresztowanie w łapance. Pod koniec 1942 r. zwolniono kilkudziesięciu strażków w/w formacji. Niedługo jednak potem ponownie wszystkich ich przyjęto. Pod koniec wojny strażacy z LHD zostali formalnie włączeni do krakowskiej zawodowej straży pożarnej.
Władze okupacyjne zdając sobie sprawę jak wielką wartość ma sprawnie działająca straż pożarna podczas wojny, sprowadziły z Rzeszy samochody pożarnicze /Mercedesy F-8, LF-15, LF-25, Ople/, dużą ilość środków pianotwórczych, prądownice pianowe, sprzęt p.gaz., samochody wężowe.
Do uprawnień strażaków należało swobodne poruszanie się po mieście w czasie godziny policyjnej. Z rangi swego zawodu cieszyli się oni pewnym szacunkiem nawet wśród Niemców. Ci, spośród strażaków, którzy mieszkali na terenie Krakowa, w przypadku alarmu lotniczego mieli obowiązek stawić się w jednostce straży pożarnej.
W 1939 r. na oficera łącznikowego między okupacyjnymi władzami w Warszawie a przedstawicielami policji pożarowej /Feuerschutzpolizei/ przy dowodzącym policją porządkową /Befehlshaber der Ordungpolizei/ w Krakowie wyznaczono Feliksa Nowotnego, byłego Komendanta krakowskiej MZSP, do wybuchu wojny kierownika Wydziału Administracyjnego Związku Straży Pożarnych RP. Zorganizował on biuro pod nazwą: Kierownik Techniczny Pożarnictwa. W lutym 1940 r. Feliks Nowotny zmarł. Jego następcą mianowano kpt. poż. Jerzego Lgockiego, dowódcę II Oddziału Warszawskiej Straży Ogniowej, który jako były oficer armii austriackiej również dobrze znał język niemiecki. Był on już wtedy Komendantem Strażackiego Ruchu Oporu "Skała". Ze względu na to, że w Generalnej Guberni wprowadzono stanowiska komisarycznych zarządców, Jerzy Lgocki przemianował dotychczasową nazwę biura na: Komisaryczny Kierownik Techniczny Polskich Straży Ogniowych. Jego siedziba mieściła się wpierw w II Oddziale Warszawskiej SO przy ul. Senatorskiej 16 /dziś stoi tam pomnik Bohaterów Warszawy/. W czerwcu 1940 r. przeniesiono ją do Krakowa zmieniając jeszcze raz nazwę na: Kierownik Techniczny Pożarnictwa na terenie Generalnej Guberni . Biuro dysponowało samochodami, które wyposażono w policyjne numery rejestracyjne. Dzięki temu można było uniknąć częstych kontroli i w miarę bezpiecznie przewozić osoby działające w ruchu oporu, broń, amunicję, radiostacje itp.
Na terenie krakowskiej Komendy Straży Pożarnej działalność konspiracyjną prowadziła Armia Krajowa, Gwardia Ludowa-PPS, a także Strażacki Ruch Oporu "Skała". Ostatnia z wymienionych tu organizacji powstała w Warszawie na spotkaniu oficerów straży ogniowej 23 grudnia 1939 r. Jej struktura opierała się na istniejących już strukturach ochrony przeciwpożarowej. Kadrę stanowili oficerowie pożarnictwa i korpusu technicznego. W Krakowie znajdował się jej III oddział. Początkowo zorientowana była na rząd londyński generała Sikorskiego. Odrzuciła jednak rozkaz unifikacji wszystkich organizacji podziemnych typu wojskowego i 26 sierpnia 1944 r. związała się z Armią Ludową.
Krakowscy strażacy zawodowi oraz członkowie LHD, którzy służyli w plutonach strażackich, należeli do wymienionych wyżej organizacji i działali w ich ramach na terenie straży . Jako żołnierze podziemnego państwa korzystali ze środków straży pożarnej do realizacji swoich zadań. Formy działalności konspiracyjnej były bardzo różnorodne. Przede wszystkim wykorzystywano obiekty straży jako miejsce przechowywania broni, amunicji, materiałów instruktażowych czy ulotek. I tak np. arsenał mieścił się na terenie Oddziału II przy ul. Zamojskiego, ulotki przechowywano w koszarach przy ul. Potockiego. Tam też znajdowało się radio, przy pomocy którego otrzymywano z serwisów alianckich informacje o sytuacji na świecie.
Krakowscy strażacy współpracujący z oddziałami dywersyjnymi podczas akcji gaśniczych skutecznie niszczyli ważne dla okupanta budynki, archiwa czy materiały. Zbierali również istotne dla wywiadu informacje, pomagali ewakuować się uczestniczącym w akcjach bojowych kolegom-strażakom, przewozili broń, kolportowali ulotki. Informacje na temat organizowanych przez okupanta łapanek przekazywał strażakom pochodzący z Warszawy funkcjonariusz granatowej policji o nazwisku Szczepański.
Pracownicy krakowskiego biura Kierownika Technicznego Pożarnictwa: por. Bronisław Budyn i por. Władysław Rzeźniczek byli kurierami utrzymującymi kontakt z ośrodkami na Węgrzech i Słowacji. W obiektach straży organizowano punkty kontaktowe i skrzynki poczty podziemnej, a w roli łączników obok strażaków występowały kobiety z ich rodzin, np. Stanisława Ciesielczyk, córka kpt. Piotra Ciesielczyka z Nowego Sącza.
Podczas wojny trudne obowiązki dowódcy miejskiej straży pożarnej pełnili: kpt. Edmund Boblewski i mjr Józef Michał Dura. Dura był świetnym fachowcem, człowiekiem wymagającym, patriotą chroniącym swych podwładnych przed Gestapo. Dzięki interwencjom Komendanta Dury u władz niemieckich kilkudziesięciu ludzi, w większości strażaków z podkrakowskich i krakowskich OSP /np. Bronowice Wielkie, Rakowice, Skotniki, Wola Duchacka, Bielany, Chełm, Łęg, Prądnik Czerwony/ zostało zwolnionych z aresztu i obozów przymusowej pracy. Komendant Dura wiedział o działalności konspiracyjnej w miejskiej straży pożarnej oraz LHD i akceptował ją. Z jego pomocą wielu uzyskało fałszywe ausweisy i mogło swobodnie poruszać się po mieście.
Niektórzy krakowscy strażacy przynależność do organizacji podziemnych przypłacili zdrowiem i życiem. Za działalność konspiracyjną Niemcy aresztowali i zamordowali w obozie zagłady Stefana Syrka, Władysława Janocińskiego, Stanisława Pyciaka, z nieznanych przyczyn rozstrzelali strażaka LHD Mieczysława Kosibę. Nieznany jest los aresztowanych przez Gestapo: Mariana Godynia i Ignacego Matogi. Przez rok w obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu przebywał por. Budyn, żołnierz AK, aresztowany za nielegalny - w świetle hitlerowskiego prawa - przewóz żywności.
Podczas ewakuacji Niemcy zabrali z Krakowa większość strażackiego taboru samochodowego oraz spowodowali liczne pożary, m.in. tak cennych obiektów jak Sukiennice, Wawel, Muzeum Narodowe, Akademia Górniczo-Hutnicza. Pożary powodowała również wkraczająca Armia Radziecka i szabrownicy. W styczniu i lutym zginęło podczas gaszenia zaminowanych budynków 4 strażaków, a 1 został inwalidą. Ogółem, w dniach od 19.01 do 02.02.1945 r. poniosło śmierć 8 pracowników krakowskiej straży pożarnej, czyli ponad 10% ówczesnego składu osobowego /wszystkich było 72/.
Wspomnienia strażaka Miejskiej Zawodowej Straży Pożarnej w Krakowie z okresu 17-18-19 stycznia 1945 /walka z żywiołem pożarów wzniecanych przez uciekających Niemców z Krakowa oraz wydarzeń na Wawelu/.
"W dniu 17 stycznia w godzinach rannych pogotowie nasze, składające się z 8-miu strażaków wyjechało do gaszenia pożaru na lotnisko w Rakowicach. Niemcy opuszczając teren lotniska podpalili magazyny przy hangarze, w którym składowane były skrzynie z częściami do samolotów oraz różne wyposażenie wojskowe. Po pięciu godzinach zmagania się z ogniem, celem nie dopuszczenia go na przyległy hangar /w którym również składowane były skrzynie/, pożar został całkowicie ugaszony i powróciliśmy do koszar. Część strażaków obsługująca prądownice była dość mocno przemoczona, a powracając otwartym wozem, przy mrozie około 18 stopni została pokryta lodowym szronem, który odtajał dopiero przy otwartym kotle centralnego ogrzewania /w kotłowni na terenie koszar straży pożarnej - J.M./. Miejska Straż Pożarna od 14 stycznia 1945 dysponowała dziesięcioma jednostkami przedwojennymi, które nie posiadały kabin - były to wozy otwarte. Natomiast w latach 1941-42 zakupione zostało przez miasto 8 wozów strażackich krytych, w których cała obsługa była zabezpieczona przed zmiennymi warunkami atmosferycznymi. Wszystkie te nowe wozy kryte zostały przez Niemców zabrane i wywiezione na Śląsk. Tak więc w okresie mroźnej zimy powroty z pożarów dawały się mocno we znaki strażakom.
Ja po przebraniu się z przemoczonego ubrania i osuszeniu butów udałem się rowerem do domu /Prokocim/, celem zaopatrzenia się w prowiant na dalszą służbę.
W drodze powrotnej do pracy około godz. 17-tej zostałem przed mostem trzecim zatrzymany przez Niemców, nakazujących mi natychmiast odjechać z powrotem. Przypuszczałem, że Niemcy szykują się do wysadzenia mostu, wjechałem więc w ulicę Kącik, zatrzymując się przy bramie pierwszej kamienicy. Po chwili nastąpiły dwie potężne eksplozje, po których szybko wraz z dwoma osobami schroniliśmy się w bramie tej kamienicy. Na plac zgody i obok nas zaczęły spadać odłamki stalowe i stłuczki szyb. Cały Plac Zgody pokrył się gęstym dymem po wybuchu. Z okien bez szyb słychać było płacz dzieci. Po kilku minutach wraz z dwoma osobami ruszyliśmy w kierunku Wisły. Widok był przerażający: przęsła mostu trzeciego i kolejowego porozrywane leżały w Wiśle zmieszane z taflami grubego lodu /około 40 cm grubości/. Ponieważ w okolicy Niemców już nie było, wziąłem rower na ramię i zszedłem schodami na brzeg Wisły. Między dwoma wysadzonymi mostami przeszedłem przez grubą płytę lodu na drugą stronę brzegu i również schodami przy moście wyszedłem na ul. Starowiślną. Szybko dojechałem do koszar na ul. Potockiego /obecnie Westerplatte/ informując wszystkich o wysadzeniu mostów na Wiśle. Oficerowi regulującemu wyjazdy i obsady pogotowia zgłosiłem gotowość objęcia służby.
Około godz. 20-tej wyjechałem do gaszenia pożaru budynku poczty przy Dworcu Głównym. Stał już cały w płomieniach i od czasu do czasu wewnątrz następowały lekkie wybuchy. Przypuszczaliśmy, że w budynku tym Niemcy nagromadzili stosy akt dokumentów, które zamierzali pociągiem wywieźć do Niemiec - ponieważ nie zdążyli, polali je benzyną, która błyskawicznie rozniosła płomienie na cały budynek. W tym czasie zostaliśmy zawiadomieni, że na poddaszach Hotelu Polonia od ul. Pawiej wydobywają się kłęby dymów i języki ognia. Natychmiast przystąpiliśmy do akcji, albowiem ogień przerzucał się strychem do przyległego budynku. Po klatce schodowej doszliśmy na strych wyrąbując drzwi wejściowe i przystąpiliśmy do gaszenia dachu budynku przyległego do Hotelu Polonia. Wkrótce przyjechało drugie pogotowie, które przez hotel dostało się z wężami na poddasze hotelu i z dwóch stron pożar był zalewany. Wodę czerpaliśmy z trzech hydrantów ulicznych. Mieliśmy poważne kłopoty z wężami, albowiem dość często pękały, dzięki jednak posiadanym specjalnym zaciskom udało się węże reperować. Po ugaszeniu ognia w pomieszczeniach hotelu, poddasza oraz strychów i dachów, jedno pogotowie z przemoczonymi strażakami odjechało do koszar około godz. 24-tej, drugie natomiast pozostało do całkowitego zlikwidowania sączących się dymów z belek i stropów.
W dniu 18 stycznia 1945 r. we wczesnych godzinach rannych /745/ jedno pogotowie wyjechało do pożaru na Wawelu, gdzie w jednym budynku administracyjno-gospodarczym paliło się pomieszczenie centrali telefonicznej. Później moje pogotowie dostało wezwanie do Bronowic na ul. Głowackiego. Przed samym wyjazdem przybiegł do mnie kolega Edward Krupski z innego pogotowia, prosząc, że pojedzie za mnie, ponieważ pożar jest na terenie jego zamieszkania i zależy mu, żeby tam pojechać. Zgodziłem się, a po półtorej godziny dotarła do nas tragiczna wiadomość z Bronowic, że dwóch strażaków na miejscu zostało zabitych, a trzeci - Edward Krupski, który pojechał za mnie - w ciężkim, stanie przewieziony został do szpitala.
Przyczyną tragedii był potężny wybuch jednego z baraków, w którym zmagazynowane zostały przez Niemców materiały wybuchowe. Dwaj strażacy, którzy z prądnicami zbliżyli się do baraku po prostu zostali porozrywani i trudno ich było rozpoznać, natomiast Edward Krupski był przy rozdzielaczu około 60 m od baraku i stojąc bokiem do baraku miał jedną stronę ciała bardzo mocno pociętą, nastąpiło jednak zakażenie całego organizmu i zmarł po trzech dniach. Był on żołnierzem Armii Krajowej zgrupowania "Żelbet" Kraków - po paru dniach z honorami strażaka i żołnierza pochowaliśmy go na cmentarzu Podgórskim. Ja śmierć jego przeżyłem bardzo mocno /albowiem zginął za mnie/.
W dniu 18 stycznia około godz. 11-tej jeden z oficerów Straży Pożarnej zorganizował ochotniczą grupę młodych strażaków celem wyjazdu na Wawel. Grupa ta, w której i ja uczestniczyłem, składała się z około 12-tu strażaków, w 80 % byli to żołnierze AK. Celem grupy było: zluzowanie czterech strażaków, którzy pozostali po gaszeniu pożaru, zabezpieczenie bram wejściowych na Wawel, uruchomienie dzwonu Zygmunta, zorganizowanie flagi biało-czerwonej i wywieszenie jej na baszcie Sandomierskiej. W szczególności także ochrona dużej ilości skrzyń z materiałami wybuchowymi, które zostały przez Niemców złożone obok baszty Sandomierskiej.
Po przyjeździe na Wawel wytypowanych zostało sześciu strażaków do uruchomienia dzwonu Zygmunta - byli to: Jan Kwieciński, Marian Hajdecki, Józef Siatka, Edward Piszczek. Pozostałych nazwisk nie pamiętam.
Wyszliśmy na wieżę, na samej górze na dwóch kondygnacjach wspinaliśmy się po drabinach. Pomieszczenie dzwonu z dwóch przeciwległych stron było całkowicie otwarte - jedno z widokiem na ul. Podzamcze, Straszewskiego i Kanoniczą, przeciwległe z widokiem na Dębniki. Od ramion belki dzwonu wolno zwisały po trzy liny konopne. Powoli, na zmianę, zaczęliśmy pociągać liny i serce dzwonu coraz mocniej uderzało, ogłaszając swym brzmiącym tonem wolność Wawelu. Po mocnym rozkołysaniu dzwonu liny pociągały nas do góry na wysokość 80 cm. Wydarzenie to było dla nas emocjonujące. Po około 25 minutach takiej pracy odczuwaliśmy już zmęczenie i część strażaków zwolniła liny podchodząc do otworów okiennych, obserwując mieszkańców ul. Podzamcze, Kanoniczej i Straszewskiego, którzy grupami wychodzili przed bramy kamienic, obserwując wieżę Zygmuntowską. Natomiast z otworu z widokiem na Dębniki zauważyliśmy, że przez most Dębnicki w kierunku Matecznego dość często przejeżdżały samochody niemieckie z różnym sprzętem bojowym.
Po zejściu z wieży Zygmuntowskiej zasililiśmy obsady wejść, a część udała się na obchód Wawelu. Po pewnym czasie znaczna ilość mieszkańców przybyła pod bramę, licząc na to, że będą mogli wejść i zobaczyć opuszczony przez Niemców Wawel. Nie pozwoliliśmy na to, ponieważ nie był jeszcze przez nas sprawdzony cały teren Wawelu, a mianowicie, czy poza arsenałem przy baszcie Sandomierskiej Niemcy nie pozostawili jeszcze w innych miejscach groźnych materiałów wybuchowych. Przybył także mój kolega Jerzy Makarewicz z ul. Paulińskiej, z którym w latach 1940-42 uczęszczaliśmy do Szkoły Handlowej przy ul. Brzozowej. Należeliśmy obaj do Armii Krajowej zgrupowania "Żelbet", a w jego mieszkaniu często mieliśmy spotkania konspiracyjne. Dlatego zaprosiłem go do wejścia i udaliśmy się do stosu skrzyń. Ponieważ ja przy Dowódcy Kompanii pełniłem służbę podoficera broni, ostrożnie zaczęliśmy sprawdzać, co znajduje się w skrzyniach. Stwierdziliśmy, że w kilkudziesięciu skrzyniach znajdowały się pięści pancerne. Każda z tych skrzyń zawierała po dwie sztuki pięści pancernych. Na pamiątkę wzięliśmy z dwóch skrzyń instrukcję obsługi, którą do dziś posiadam. Następnie w kilkudziesięciu pojemnikach metalowych były granaty zaczepne, po dziesięć sztuk, z których każdy osobno umocowany był w zaciskach. W dalszych skrzynkach drewnianych /około 200 sztuk o wadze 8 kg/, znajdowały się naboje do karabinów i pistoletów kaliber 8 mm. Po sprawdzeniu arsenału razem z kolegą Makarewiczem i strażakiem Edwardem Piszczkiem w uzgodnieniu z pozostałymi przy bramie udaliśmy się do budynku, w którym urzędował i mieszkał Generalny Gubernator Hans Frank. W gabinecie Franka na II piętrze za wyjątkiem pustych mebli biurowych nie zastaliśmy nic. W rogu jego gabinetu na postumencie stało duże popiersie Hitlera, które postanowiliśmy zniszczyć, wyrzucając je przez okno od strony Wisły. Na bruku budynku popiersie rozbiło się na kawałki. W następnych pomieszczeniach pozostała piękna czapka wojskowa, którą chyba Frank używał podczas większych uroczystości. W sypialni Franka widzieliśmy dwie piękne kołdry puchowe, haftowane kolorowymi kwiatami. W jednym z pokoi przyjęć znajdował się duży nowoczesny adapter, a na stole talerze z niedokończonym posiłkiem. Liczyliśmy, że znajdziemy jakąś ładną broń, niestety, wszystkie drobiazgi zostały przez niego zabrane. Ponieważ obiecaliśmy kolegom przy bramie, że za pół godziny wrócimy, zakończyliśmy przegląd.
W południe na baszcie Sandomierskiej została wywieszona flaga biało czerwona. Inicjatorem zorganizowania flagi był Hryniewiecki - uszył ją Rajpold /obaj nie związani ze Strażą Pożarną/. W uzgodnieniu z członkami Straży Pożarnej, którzy pełnili służbę przy Bramie Bernardyńskiej - Dubowy i Szyrski udali się z Hryniewieckim i Rajpoldem na Basztę Senatorską. Po umocowaniu flagi do linki masztu, Dubowy w asyście pozostałych wyciągnął ją do góry.
Po zawieszeniu flagi po około 30 minutach pod bramę Wawelu zaczęło przychodzić coraz więcej okolicznych mieszkańców. Jedni chcieli się dowiedzieć, w jakim stanie Niemcy pozostawili Wawel, drudzy zainteresowani byli czy zostały artykuły żywnościowe. Ponieważ w piwnicy jednego budynku gospodarczego zmagazynowana była znaczna ilość wyrobów alkoholowych /likiery, wódki gatunkowe, wina i szampany produkcji francuskiej, włoskiej, węgierskiej i innych/ uważaliśmy, że mieszkańcy zasłużyli na to, aby skorzystać z luksusu zbiegłego gubernatora. Całe gromady ludzi zaopatrzyło się po parę butelek każdy. Ruch ten trwał ponad dwie godziny. Ponieważ niektórzy z nich zapuszczali się w niewskazane miejsca, zmuszeni zostaliśmy do zamknięcia bramy, a pozostałych wyprosić. W stosunku do opornych groziliśmy użyciem granatu, co w jednym przypadku nastąpiło /z dala od opornych/. Spowodowało to ucieczkę plątających się maruderów. Około godz. 18-tej poza nami na Wawelu nie było nikogo. Od czasu do czasu z pobliskich domów mieszkańcy, którzy uraczyli się butelkami alkoholowymi, w podziękowaniu za to przynosili nam gorące napoje i skromne kanapki. Między czasie przybył na kontrolę oficer z podoficerem Straży Pożarnej. Po uzgodnieniu z nimi, że służbę będziemy pełnić do następnego dnia, i wiedząc, że okoliczni mieszkańcy o nas zadbali i mamy kanapki i gorącą herbatę, odjechali spokojnie. Noc na Wawelu mieliśmy spokojną, chociaż od strony Podgórza i Łagiewnik dość często słychać było kanonadę działek i karabinów maszynowych. W dniu 19 stycznia 1945 r. około godz. 10-tej z grupą około 8-miu osób z opaskami biało-czerwonymi przybył na Wawel Jan Kowalkowski /znany mi osobiście jako Dowódca Patrolu KEDYW pseudonim "Halszka"/, który objął od nas wartę na Wawelu. Część strażaków, którzy byli w służbie ponad 36 godzin i do domu miała blisko, udała się z Wawelu do domu.
W dniu 20.I.1945 w godzinach rannych Radio Londyn podało komunikat, że żołnierze Armii Krajowej pełniący służbę w Straży Pożarnej Miasta Krakowa, po ugaszeniu pożaru na Wawelu objęli tam służbę wartowniczą, w czasie której dzwonem Zygmunta i wywieszoną flagą polską na baszcie Senatorskiej - ogłosili wolność Wawelu.
W parę dni później przed politycznymi władzami polsko radzieckimi Komendant Straży Pożarnej musiał składać wyjaśnienie na okoliczność żołnierzy Armii Krajowej pełniących służbę na Wawelu.
Ci, którzy brali udział i byli żołnierzami Armii Krajowej, obawiając się represji władz, których stosunek do AK był nieprzychylny - woleli nie mówić o wydarzeniach na Wawelu.
W okresie ucieczki Niemców z Krakowa i podpalenia przez nich różnych obiektów, a było ich około 20, w czasie walki z żywiołem pożarów oraz niespodziewanych wybuchów także gazów, zginęło 8-miu strażaków, w tym jeden oficer, dwóch podoficerów i pięciu strażaków.
Kraków 1996.03.31
Jan Kwieciński"